Ostatnio chętniej sięgam do zdjęć z dawnych lat, niż do tych w miarę świeżych. Wiem nawet dlaczego. Tych starych jest po prostu mniej i zdecydowanie łatwiej jest je ogarnąć. Kiedyś nie było kart 64 GB i z tygodniowego wyjazdu przywoziło się tyle materiału fotograficznego, co teraz z jednodniowego wypadu. Wyobraźcie sobie, ile mam zdjęć z mojej zeszłorocznej, kilkumiesięcznej podróży. Tyle, że zaczęło mnie to trochę przerastać. Na chwilę więc postanowiłam je odłożyć na bok i zajrzeć do archiwum. Tym sposobem przypomniałam sobie Turcję.
Turcję z 2008 roku, którą poznawałam z Olą i w której Ola zrobiła mi całkiem sporo fot. Jako że wtedy jeszcze byłam piękna, młoda i szczupła, to część z nich tutaj zamieszczam. Żeby zobaczyć najlepsze, musicie wytrwać do końca wpisu :)
A co do zdjęć zrobionych przeze mnie, to zdaję sobie sprawę, że są dosyć kiepskie. Nie miałam wtedy ani dobrego sprzętu ani odpowiednich umiejętności, więc podchodzę do nich czysto pamiątkowo.
—————————————
BURSA
Podróż zaczęła się w Bursie. W prawie trzymilionowej, ale zupełnie nieprzytłaczającej metropolii, z uroczym i pełnym zabytków starym miastem.
Jednak to nie zabytki najbardziej utkwiły mi w pamięci, a pewna ceremonia. Dowiedziałyśmy się o niej z Olą od znajomego właścicieli naszego hostelu. Dzięki niemu trafiłyśmy na coś, czego nie zapomnimy do końca życia: na tańce derwiszy.
Pewnie sobie myślicie: phi, wielkie mi rzeczy, prawie każdy kto był w Turcji, zwłaszcza z wycieczką, widział taki pokaz.
Tylko to akurat nie był pokaz. Żadna tam płatna szopka dla turystów, tylko autentyczny, religijny rytuał dla wiernych. I trzech niewiernych, bo oprócz nas, na sali była jeszcze jedna dziewczyna z Niemiec.
Wszystko odbywało się w pięknej, odrestaurowanej, dwustuletniej kamienicy, będącej siedzibą centrum kultury Mevlevi. Na parterze siedzieli mężczyźni, a na antresoli kobiety. Zostałyśmy przez nie serdecznie przyjęte i mimo że był spory ścisk, w okamgnieniu znalazły się dla nas miejsca do siedzenia. Podczas kazania (tak naprawdę nie wiem, czy to było kazanie, ale mistrz ceremonii zanim zaczął recytować peany na cześć Allaha, gadał coś przez pół godziny) dostałyśmy orzeszki, a jak zaczęło się wirowanie, to dziewczyny zrobiły wielkie przetasowanie, żebyśmy mogły stanąć tuż przy barierkach i miały jak najlepszy widok.
Nie jestem osobą religijną (powiedziałabym, że wręcz przeciwnie), ale dałam się wtedy porwać panującej wokół atmosferze. Rytmiczne, monotonne dźwięki, widok falujących białych szat i nabożne skupienie malujące się na twarzach derwiszy, totalnie mnie zahipnotyzowały.
To było fascynujące doświadczenie.
Fascynujące jest dla mnie także to, że można się kręcić w kółko przez pół godziny (wokół własnej osi i dodatkowo jeszcze dookoła sali) i się nie porzygać.
Żeby otrząsnąć się trochę po głębokich, duchowych doznaniach i powrócić do rzeczywistości, postanowiłyśmy napić się piwa.
Wchodzimy do baru i co widzimy?
Tańczących facetów. Znów!
Ale tym razem zdecydowanie mniej hipnotycznie ………
—————————————
IZNIK
To takie małe miasteczko, położone nad jeziorem, które znane jest z wyrobu ozdobnych kafli, i do którego, według mnie, nie ma po co jechać. Jakieś tam średnio piękne ruiny i średnio piękne meczety – nic ciekawego, nie ma o czym pisać. No chyba że o tym, że pewien busiarz-cwaniak chciał nas wyciulać na bilecie (ale się nie dałyśmy!).
—————————————
KUTAHYA
To mało urokliwe miasto posłużyło nam za bazę do eksploracji urokliwej okolicy.
Spędziłyśmy w nim dwie noce, w hotelu przyklejonym do piekarni, skąd rano dobiegały takie zapachy, że budziłam się ze śliną ściekającą z gęby. A chwilę potem zajadałam się gorącą bułką z oliwkami i popijałam ją ayranem. Takie proste śniadanie, a takie zajebiste!
—————————————
FRIG VADISI czyli DOLINA FRYGIJSKA
Obszar pomiędzy Kütahyą, Afyonem i Eskişehir obfituje w atrakcje przyrodnicze i historyczne. Dolina była kiedyś zamieszkana przez Frygów – starożytny lud, którego cywilizacja rozkwitła w 8 wiek p.n.e.
Frygowie pozostawili po sobie miejsca kultu, grobowce i domostwa wykute w malowniczych skałach. Kapadocja to to może nie jest, ale Kapadocji pewnie nie miałybyśmy z Olą tylko dla siebie. Za to w Dolinie Frygijskiej nie spotkałyśmy ani jednego turysty. Spotkałyśmy za to przemiłych lokalsów, którzy nas poratowali jak się zgubiłyśmy, a potem jak auto nam utkwiło w błocie.
Pozostałości po Frygach rozsiane są po totalnych zadupiach, więc żeby je zwiedzić, trzeba wypożyczyć samochód. Nasz road trip po dolinie był czystą przyjemnością. Jeździłyśmy sobie po pustych drogach, a oprócz zabytków, widziałyśmy ciekawe krajobrazy, miasteczka i wioski, do których, sądząc po zdziwionych minach mieszkańców, obcy zaglądają nadzwyczaj rzadko.
Maksymalne skupienie i przejęcie. Tak wygląda prowadzenie auta bez prawka :)
—————————————
AFYON
W Afyonie, a właściwie to w Afyonkarahisar (bo tak brzmi pełna nazwa), spędziłyśmy pół dnia i wyjechałyśmy stamtąd w dobrych humorach. Miasto nam przypadło do gustu, bo miało fajny, choć bardzo tradycyjny klimat (wszystkie baby w chustach). A poza tym miało miłą knajpkę z pyszną koftą.
—————————————
RUINY STAROŻYTNYCH MIAST
Ruin ci w Turcji dostatek.
Są wspomniane wyżej frygijskie.
Są takie:
Są też greckie, rzymskie i hetyckie.
My z Olą na trasie miałyśmy grecko-rzymskie, w tym Aizanoi, Aphrodisias oraz Efez i po prostu nie wypadało nam ich pominąć.
A grecko-rzymskie, ponieważ Anatolia najpierw była pod władaniem Hellenów, a następnie Rzymian, którzy osiedlali się w miastach wybudowanych pierwotnie przez Greków i potem je rozbudowywali.
Najbardziej znane i najczęściej odwiedzane są te w Efezie i choć nie da się ukryć, że biblioteka Celsjusza robi spore wrażenie, to mi się sto razy bardziej podobało w Aizanoi i Aphrodisias. Pewnie dlatego, że w Efezie były tłumy, a w dwóch pozostałych miejscówkach tylko my.
—————————————
PAMUKKALE
Właściwie tutaj także mamy do czynienia z kategorią ruiny, bo Pamukkale leży obok pozostałości starożytnego uzdrowiska Hierapolis. Jednak w tym przypadku, bardziej przyciągnęły moją uwagę wapienne formacje oraz widoki na ośnieżone, górskie szczyty.
Było pięknie, a wschód słońca w tym magicznym miejscu po prostu wymiatał. Żeby się nim nacieszyć, musiałyśmy wstać o nieprzyzwoitej porze. Na tyle nieprzyzwoitej, że strażnik w budce przy wejściu na szlak spał jeszcze jak zabity. Za to my oczywiście byłyśmy na tyle przyzwoite żeby go nie budzić i nie upominać się nachalnie o bilety.
Wydawać by się mogło, że o tak wczesnym poranku, na górce będziemy tylko my. Ale nie, nie tym razem. W zwiedzaniu Pamukkale i Hierapolis towarzyszyły nam dwa psiaki, które był tak kochane, że potem aż trudno się było z nimi rozstać.
Po białych tarasach nie wolno chodzić w butach. Jednak zanim zdążyłam je ściągnąć, większy z psów zrzucił mnie ze ścieżki, bo tak bardzo chciał się ze mną bawić.
A to nasz hotel, do którego wróciłyśmy na śniadanie. W marcu nie było w nim żadnych innych gości, więc mogłyśmy mieć cały basen dla siebie.
Gdyby tylko temperatura był wyższa niż 7 stopni.
—————————————
STAMBUŁ
Po pierwsze: w Stambule mają fajne nazwy sklepów i ulic.
Po drugie: mają też sporo zabytków.
I to głównie na nich się skupiłyśmy. Bo raz, że miałyśmy do dyspozycji tylko dwa dni (z czego pół przespałyśmy, bo codzienne wstawanie przed świtem w końcu dało nam się trochę we znaki), a dwa, że to jeszcze nie były czasy, kiedy w neta wrzucało się hasła typu hipster guide to istanbul.
Odwiedziłyśmy Błękitny Meczet (który wcale nie jest błękitny), Hagię Sophię, Cysternę Bazyliki, Wielki Bazar, Pałac Topkapi.
Moim numerem jeden została Hagia Sophia. Jej ponure wnętrze jest zachwycające, a wpadające strużkami przez otwory w kopule światło, daje niesamowity klimat. Po stokroć warto zobaczyć!
Niestety akurat stamtąd nie mam żadnych zdjęć. Nie wiem czemu, bo jakieś tam robiłam, ale nie mogę ich znaleźć na żadnym dysku. Dlatego chętnie pojadę do Stambułu jeszcze raz. Tylko tym razem na dłużej, żeby bardziej poczuć atmosferę miasta i żeby powłóczyć się po mniej turystycznych dzielniach.
—————————————
SELÇUK I ŞIRINCE
Z kronikarskiego obowiązku wspomnę, że byłyśmy także w Selçuku. Podobnie jak w przypadku fot z Haghii Sophii, te też mi w tajemniczy sposób zniknęły. Musicie mi więc uwierzyć na słowo, że Selçuk to miasteczko bocianów. Nigdzie indziej nie widziałam tylu bocianów na raz.
Z Selçuku można skoczyć do Şirince – dosyć ładnej wioski, gdzie jest mnóstwo sklepików z winem. Tak przynajmniej nazywają ten produkt miejscowi, choć tak naprawdę to obrzydliwy, owocowy jabol i nie da się go pić.
—————————————
Na koniec parę historii z drogi.
– Autobus z Bursy do Kutahyi. Miły pan steward rozdaje pasażerom herbatkę. My z Olą dostajemy jeszcze połowę lunchu, który zapakowała mu do pracy żona. Bo przecież musimy spróbować czegoś tradycyjnie tureckiego!
– Droga z Aphrodisias. Zaczyna padać, zero transportu publicznego. Nagle zatrzymuje się koleś i proponuje podwózkę. Zabiera nas do pobliskiego miasta, do swojej firmy i zamawia dla nas wypasiony obiad. Potem zawozi nas na dworzec i pilnuje byśmy trafiły do właściwego autobusu. Żegnając się wręcza nam na pamiątkę pluszowe maskotki.
– Stacja benzynowa. Tankujemy, płacimy i chcemy jechać dalej. Wybiega za nami pan i daje nam paczkę orzeszków.
– Zatrzymujemy się pod małym sklepikiem na obrzeżach Afyonu i pytamy o drogę. Starszy sprzedawca wyjaśnia nam, jak mamy jechać, a potem obdarowuje nas słodyczami.
– Gdzieś pomiędzy Kutahyą a Afyonem zatrzymujemy się przy zajeździe. Wychodzi z niego kucharz i chce mieć ze mną zdjęcie. Ok, proszę bardzo, czemu mam się nie zgodzić. Tylko że jego wizja foto-pozy znacznie się różni od mojej, co pięknie uchwyciła Ola :)
Tak kretyńsko nie wyglądam na żadnym innym zdjęciu :)
Magda
w tym poście wszystko mnie zachwyca.
Przede wszystkim ty i twoje zdjęcia ale też świetny i obszerny komentarz oraz buchająca z tego postu energia.
Teraz jestem pewien, że ten blog nie zaginie.
Co do kamery, to się nie przejmuj. Masz wspaniały zmysł jak ująć motyw, by świetnie nam go zaprezentować. Wtedy nikt na piksele i matrycę nie zwraca uwagi. Wiesz, facetom często cała ta technika przysłania to, o co w zdjęciu chodzi, motyw.
Och, och, och!!! Ty mi zawsze takie piękne komentarze piszesz! Tego bloga warto prowadzić choćby tylko dla nich ?