Na Wyspę Południową zawiózł nas prom z Wellington. Akurat w ten dzień dosyć mocno wiało, toteż z podróży Interislander’em prawie nic nie pamiętam. Z uwagi na przewidywane skutki nieustannego, trzygodzinnego bujania na falach, profilaktycznie zażyłam aviomarin i po dziesięciu minutach od wypłynięcia zapadłam się w fotel i zasnęłam. Zawsze tak mam po aviku. Zupełnie mnie ścina. Ale lepiej spać niż rzygać.
PÓŁNOC
O wybrzeżu północnym Wyspy Południowej mogę napisać niewiele więcej niż o podróży promem, bo zatrzymaliśmy się wyłącznie w Picton. I tylko dlatego, że to właśnie do tego portu ów prom przybija. W miasteczku znajduje się sporo restauracji kuszących przyjezdnych owocami morza. Głód sprawił, że jedna z nich skusiła i nas. Skusiła, ale nie zachwyciła.
ZACHÓD
Wspominając trasę biegnącą wzdłuż Morza Tasmana przychodzą mi na myśl: senne miasteczka; bujna roślinność; dramatyczna, poszarpana linia brzegowa; klify, skały; piękne widoki; dzikie zatoczki i plaże, które przy odrobinie szczęścia można mieć tylko dla siebie.
Jedynym miejscem na zachodnim wybrzeżu, gdzie natknęliśmy się na hordy turystów było Punakaiki. Wyłaniające się nieopodal z wody Pancake Rocks, czyli formacje wapienne poprzetykane szczelinami i dziurami, w które z impetem wdzierają się fale tworząc strzelające w niebo fontanny, są w planie chyba każdej zorganizowanej wycieczki na Wyspę Południową Nowej Zelandii. I nie ma się co dziwić. Raz, że faktycznie widoki są obłędne, a dwa, że da się to wszystko zobaczyć w pół godziny i bez żadnego wysiłku.
Warstwowa budowa skał skojarzyła się kiedyś komuś z ułożonymi jeden na drugim naleśnikami, stąd i angielska nazwa atrakcji. Sama bym w życiu na to nie wpadła. Moje pankejki są bardziej okrągłe.
W Polsce pies może być przewodnikiem. W Nowej Zelandii poszli o krok dalej: pies może zostać kierowcą.
Z miasteczka Hokitika, z zawaloną kłodami plażą, można wybrać się 30 km w głąb lądu, do Hokitika Gorge. Można, ale nie trzeba. Na Wyspie Południowej jest całe mnóstwo dużo bardziej interesujących lokalizacji.
POŁUDNIE / POŁUDNIOWY WSCHÓD
W Bluff chcieliśmy się nacieszyć smakiem ostryg. Nie byle jakich, bo podobno najlepszych na świecie. Niestety nie doczytaliśmy, że sezon na nie trwa mniej więcej od marca do sierpnia, a że w Nowej Zelandii byliśmy w listopadzie, to nie dane mi było zweryfikować słów pewnej krytyk kulinarnej, która twierdzi, że ostrygi z Cieśniny Foveaux mają się do reszty, jak stek z polędwicy do łaty wołowej.
Mimo niedostępności ostryg, w Bluff wyjątkowo mi się podobało, a wspomnienia picia wina na ulicy, zaglądania do galeryjek z dziwnymi eksponatami i sprawdzania, czy w domach z zabitymi oknami mieszkają wampiry, do dziś wywołuje u mnie rogal na gębie.
W Bluff znajduje się Stirling Point. Nie kumam za bardzo o co z tym chodzi, bo ani to najbardziej wysunięty punkt na południe, ani nie ma tam nic ciekawego, ani nic stamtąd nie widać. Po widoki lepiej wjechać na Bluff Hill Lookout.
Stirling Point jest trochę bez sensu, ale są inne, bardziej uzasadnione.
Choćby taki Slope Point, gdzie postawienie tabliczki jest w pełni zrozumiałe, bo to właśnie on stanowi najbardziej wysunięty na południe skrawek Wyspy Południowej.
Spodziewajcie się w jego okolicy krajobrazów niemalże identycznych jak w północnej Szkocji (ja miałam deja vu) oraz wiatru tak silnego, że przewiewa uszy i wygina drzewa.
Florence Hill Lookout też niczego sobie. Położony jest tuż przy drodze, więc nie trzeba nigdzie podchodzić, a rozciągająca się z niego panorama zatoki Tautuku cieszy oczy i fajnie prezentuje się na zdjęciach.
Najfajniejszy jest jednak Nugget Point – stromy cypel z latarnią morską. Przy prowadzącej do niego ścieżce biegają króliki, a u jego brzegów często da się wypatrzeć lwy morskie (nam się udało). No i te malownicze skały i kolory wody oddzielone od siebie prawie jak od linijki. Widok, który szkoda byłoby pominąć.
Do olania nadaje się za to Kaka Point. Mogłoby się wydawać, że to również jest jakiś punkt widokowy, ale w rzeczywistości to tylko nazwa małej mieściny, więc nie dajcie się nabrać.
Nie jestem wielką fanką jaskiń, ale Cathedral Caves dają radę. Przed wizytą trzeba koniecznie sprawdzić godziny odpływu. O innych porach nie da się nawet podjechać na pobliski parking, bo drogę dojazdową zagradza szlaban.Władze regionu Catlins pilnują, żeby nikt się nie utopił.
Tuż przy drodze, w maleńkiej osadzie o wdzięcznej nazwie Papatowai stoi stary autobus przerobiony na skład rzeczy dziwnych. Blair Sommerville prezentuje w nim swoją kolekcję zbieranych przez lata różnorakich pierdół oraz stworzonych przez siebie mechanicznych i elektrycznych zabawek.
W Owaka nie dość, że trafiliśmy na najbardziej wypasiony i wcale nie najdroższy nocleg na trasie, to jeszcze udało nam się zobaczyć z bliska lwy morskie.
Spotkanie z pierwszym lwem, a właściwie z lwicą, wymagało od nas kilkukilometrowego spaceru brzegiem morza, przy wietrze sypiącym piachem prosto w twarz. W momencie, kiedy już zaczynałam tracić nadzieję, że nasz trud nie pójdzie na marne, z wody wyłonił się ciemnobrązowy, połyskujący łeb. Po chwili samica wylądowała na plaży i zaczęła się przemieszczać w naszą stronę. Biorąc pod uwagę zalecenia, by szanować przestrzeń osobistą lwów morskich i trzymać się od nich w odpowiedniej odległości, grzecznie zaczęliśmy się cofać. Ale lwicy to nie wystarczyło i rozjuszona ruszyła na nas z impetem. My w bieg, ona za nami. Potem chwila przerwy i znów szarża. I tak na zmianę. Niezłą mieliśmy z tego radochę, ale po kilku razach kulturalnie spasowaliśmy i daliśmy się oficjalnie przegnać, co by biedaczyna mogła się zrelaksować w wolnym od intruzów środowisku.
W drodze powrotnej natknęliśmy się jeszcze na wielkiego samca. Patrząc z daleka, myślałam najpierw, że to jakaś kłoda albo kamień. Na co Kuba: – Ale ten kamień ma futro!
WSCHÓD
Na Półwyspie Otago odwiedziliśmy Royal Albatros Centre, ale nie ze względu na albatrosy. Co wieczór w centrum odbywają się wycieczki, podczas których z zainstalowanej nad plażą platformy, obserwuje się pingwiny, powracające na noc do swoich gniazd. Pingwiny korzystają ze specjalnie przygotowanej i oświetlonej ścieżki. Przygotowanej oczywiście bardziej pod turystów, niż dla nich.
Blue Penguin Tour to rozrywka masowa. Na platformę wpuszcza się jednorazowo dziewięćdziesiąt osób, z których to każda, wiadomo, próbuje się przebić do barierki. Po widoki i po zdjęcia. Z oczywistych względów, zabronione jest fotografowanie ptaków przy użyciu flesza. Tylko spróbujcie to wytłumaczyć Chińczykom.
Na zachodnim wybrzeżu mają Pancake Rocks, a na wschodnim wybrzeżu Moreaki Boulders. Tak samo popularne, tak samo oblegane, tylko tutaj zamiast naleśników mamy piłki. Konkretnie piłkowate głazy, więc lepiej w nie nie kopać.
Nie wiem, co jest na zdjęciu poniżej, ale wygląda jak ucho. Może niekoniecznie ludzkie, a bardziej jakiegoś trolla. Skoro w Nowej Zelandii są fiordy, to może trolle też?
Słyszeliście kiedyś o Oamaru? Ja tak i to na długo przed wyjazdem do Nowej Zelandii. Ta kilkunastotysięczna miejscowość nazywana jest światową stolicą steampunku z uwagi na organizowany tam od 2009 r. festiwal przyciągający rzesze miłośników gatunku. Festiwal odbywa się raz w roku, ale Muzeum Steampunku zaprasza codziennie.
Jak dla mnie najjaśniejszym punktem na mapie Omaru nie było muzeum (zresztą bardziej dieselpunkowe niż steampunkowe), ale Scotts Brewing Co, gdzie zjadłam chyba najlepsze małże w życiu.
Gdybyśmy mieli więcej czasu, to niewykluczone, że z nadmorskich klimatów zaliczylibyśmy jeszcze Cape Farewell z Wharaiki Beach, Curio Bay oraz Kaikourę, skąd wypływają łodzie zabierające chętnych na obserwację delfinów i wielorybów. Ale że czas był ograniczony, to powyższe miejsca wylądowały u mnie na liście pt. Roadtrip po Nowej Zelandii nr 2. Nie wiem tylko, czy takowy się wydarzy.
Cześć Magda !
Nigdy nie interesowałem się Nową Zelandią, bo to dla mnie za zimno i za daleko. Wiec te twoje opowieści to jak bajki o trollach, do tego pięknie ilustrowane, więc rozkoszuję się, jak ty małżami w Omaru.
🙋🏻♂️
Daleko owszem. A zimno być nie musi, bo możesz przecież tam polecieć latem i rozkoszować się pięknymi widokami na żywo :)
Magda, działasz słowem i obrazem na wyobraźnię tak, że czuję, że przenoszę się w te miejsca i doświadczam tych przygód razem z Tobą :)
Ja czekam na te przygody, których dosłownie będziemy doświadczać razem podczas wspólnej podróży :)