Żeby zobaczyć Kawah Ijen, musiałyśmy z Olą przeprawić się z Bali na Jawę. Z Ubud skoro świt pojechałyśmy taksówką na dworzec Mengwi , gdzie udało nam się kupić bilety na odjeżdżający za 40 minut auotobus do Banyuwangi. Miałyśmy więc czas, żeby coś zjeść w jedynym otwartym o tak wczesnej porze punkcie gastronomicznym. Przenośna knajpa nie prezentowała się za dobrze, podobnie zresztą jak i serwowane w niej jedzenie, ale trzeba było czymś zapełnić żołądki przed kilkugodzinną podróżą. Danie z ryżu, kurczaka, jajka i kawałków chlebowca nie smakowało najlepiej, ale spoko, i tak najważniejsze, że żadna z nas nie dostała po nim sraczki, biorąc po uwagę dodatek starego, przepalonego ze dwadzieścia razy tłuszczu.
Ostrzegano nas, że busy kursujące do Banyuwangi to totalne rzęchy bez klimy. Ucieszyłyśmy się więc, gdy zobaczyłyśmy nasz autokar: czysty, z działającą klimatyzacją i bez długiej kolejki do wejścia. Usadowiłyśmy się w środku zadowolone, że tak super trafiłyśmy. Nasze szczęście nie trwało jednak dług, bo po 15 minutach od wyjazdu z dworca autobus się popsuł, a wszyscy pasażerowie musieli się przesiąść do starego grata, w którym było ciasno, gorąco i śmierdząco. Ola była wściekła, ja podeszłam do tego z humorem. Takie sytuacje to w Azji norma.
Mili lokalsi poprzesiadali się tak, żebyśmy mogły mieć miejsca obok siebie. Znalazła się wśród nich też jedna młoda dziewczyna mówiąca po angielsku, która postanowiła się nami zaopiekować i na każdym przystanku tłumaczyła nam gdzie dokładnie jesteśmy. Ludzie w Indonezji są naprawdę fajni i pomocni.
Podróż trochę się dłużyła, zwłaszcza stanie w kolejce do promu, ale za to co chwilę była umilana występami artystycznymi. Przy okazji postoju, do busa zawsze wskakiwał jakiś grajek racząc podróżnych prostymi melodyjkami, żeby potem zebrać zapłatę za podzielenie się swoim talentem. Niestety przeważnie wątpliwym. Najgorszy był koleś ze zdjęcia. Rzępolił i skrzypiał tak, że nie dało się go słuchać. Dałam mu kasę tylko po to żeby już przestał, co od razu zostało przetłumaczone przez naszą indonezyjską koleżankę i co wywołało śmiech i zadowolenie całego autobusu.
Gdy w końcu dotarłyśmy do Banyuwangi, zaczęłyśmy szukać agencji, która zabierze nas na Kawah Ijen. Ostatecznie zdecydowałyśmy się skorzystać z oferty biura poleconego na jakimś forum. Napisałyśmy do nich na Whats App i po pół godzinie miałyśmy już wszystko ustalone. Pobudka o 2.00, wyjazd o 2.30, około 4.00 rozpoczęcie mozolnej wspinaczki po stromym zboczu…. Trasa nie jest długa, ma tylko 3 km, ale pokonując ją zmęczyłam się jak szlag.
Normalnie wyjazd odbywa się wcześniej, około w pół do pierwszej. Można wtedy po dotarciu na miejsce podziwiać niebieski ogień. Jednak my ze względu na porę roku i pogodę nie miałyśmy szans na jego zobaczenie, więc mogłyśmy pospać o dwie godziny dłużej.
Kolesie, którzy zorganizowali nam wycieczkę byli mega sympatyczni i profesjonalni. Swoją firmę założyli stosunkowo niedawno i bardzo zależało im na dobrych opiniach klientów. Gdybym pamiętała nazwę biura, to zapewne bym je poleciła, choć aktualnie uważam, że najlepiej jest wybrać się na Kawah Ijen indywidualnie, mimo że zarówno przewodniki jak i większość blogerów poleca skorzystanie z usług miejscowej agencji turystycznej.
Serio, nie ma takiej potrzeby. Owszem, nie da się podjechać pod wulkan transportem publicznym, zwłaszcza w środku nocy, ale wystarczy przecież wypożyczyć skuter albo mały samochód. Wyjdzie dużo taniej niż wycieczka. Na miejscu kupujecie bilet i ruszacie na szlak, na którym nie sposób się zgubić. Dzięki temu na górze macie tyle czasu, ile chcecie. My z Olą wprawdzie też mogłyśmy dysponować czasem według naszych potrzeb, ale jak się jedzie z większą grupą, to pewnie zupełnie inaczej to wygląda.
Agencje sprzedające wycieczki na wulkan zapewniają turystom maski ochronne. Fakt, trudno się oddycha przesiąkniętym siarką powietrzem, ale przez maskę nie da się oddychać w ogóle. Prędzej się udusisz w masce niż bez niej. A przynajmniej w takiej, którą dostała każda z nas. W przypadku moim i Oli maski posłużyły jedynie jako rekwizyty do zdjęć.
Czemu Kawah Ijen mnie rozczarował? Chyba dlatego, że miałam za duże oczekiwania. Naoglądałam się bajecznie kolorowych zdjęć zrobionych w dogodniejszych warunkach i spodziewałam się tego samego. Tymczasem w dniu, kiedy z Olą wybrałyśmy się na wulkan nie było ani spektakularnego wschodu słońca ani dobrej widoczności ani, co najgorsze, możliwości zejścia na brzeg wypełniającego krater jeziora.
Słońce pokazało się tylko na chwilę, widoki przez większość czasu przysłaniała mgła i wydobywające się z wulkanu opary. Turkusowe wody jeziora można było podziwiać jedynie przez jakieś dziesięć minut, po czym wszystko zostało zasłonięte przez drażniący płuca dym. Czekałyśmy chyba 2 godziny na zmianę warunków, ale bezskutecznie. Owszem, było pięknie, ale miało być jeszcze piękniej i stąd mój wyraźny niedosyt.
Na Ijen wspina się nie tylko po widoki, ale też dla możliwości obserwacji pracy górników wydobywających siarkę powstającą na dnie krateru. Można się nieźle zdołować patrząc jak ci biedni faceci w pocie czoła zapierdalają po stromej ścieżce z kawałkami siarki o wadze kilkudziesięciu kilogramów (ok. 60-70 kg), a potem zwożą je na wózkach do punktu skupu. Za cholerę nie mogę zrozumieć, dlaczego w dwudziestym pierwszym wieku, ludzie dalej muszą robić takie rzeczy. Przecież można by chyba puścić tam jakiś taśmociąg, czy coś w tym stylu, żeby robotnicy nie musieli się tak męczyć i narażać na postępującą w błyskawicznym tempie eksploatację organizmu, zważywszy że nie zapewnia im się żadnej odzieży ochronnej ani profesjonalnych masek. Pojebany jest ten świat.
Kawah Ijen był moim pierwszym indonezyjskim wulkanem. Potem było jeszcze 6 innych …
Oj, ja tez tesknie za wielogodzinnymi pogaduchami, zdjeciami, humusem rozcienczanym alko, niedojedzona kaczka i niespelnionymi marzeniami. Moze kiedys Madziulka…
Tak dobrze się zaczęło, wypasionym śniadaniem i muzyką w autobusie 🤪
Chyba nie zostały złożone odpowiednie ofiary albo mocno nagrzeszyłyście na Bali, że wam pogoda tak zdechła.
Wielka szkoda, bo chętnie bym pooglądał turkusowe jezioro z żółtą siarą na brzegu i piękne niebieskie niebo.
Liczę na te następne sześć.
Pozdrawiam serdecznie 😘
No niestety w przypadku kolejnych sześciu pogoda też nie dopisała 😭