Bliski Wschód?
Szkocja?
Argentyna?
Stany (Yellowstone)?
Austria? Szwajcaria?
Nope!
To AOTEAROA – kraj długiej, białej chmury, znany bardziej jako Nowa Zelandia.
Nowa Zelandia, czyli świat w pigułce. Jak chcecie mieć na urlopie super combo z kalejdoskopem wrażeń, w tym góry (wliczając wulkany), lodowce, jeziora, morze, plaże, fiordy, pastwiska, wodospady, winnice, lasy deszczowe i gejzery, to już wiecie, gdzie jechać.
Nie będą to tanie wakacje, ale też nie aż tak drogie, jak jeszcze parę lat temu. Kiedyś za sam bilet trzeba było zapłacić jakieś osiem koła, aktualnie możliwe jest upolowanie lotów z Europy do Auckland z cenami w granicach 2400-3000 zł.
——————
Jak to się stało, że wylądowałam na drugim końcu świata?
Nowa Zelandia od dawna była w ścisłej czołówce na mojej bucket list. I kiedy tylko zadzwoniła do mnie Magda z informacją, że wybiera się tam w towarzystwie pary znajomych i że mają wolne miejsce w samochodzie, to powiedziałam, że ……. nie jadę…….
Serio.
Planowałam kilkumiesięczną podróż po Azji i ta Nowa Zelandia wydała mi się początkowo trochę na wyrost. Ale ziarno zostało zasiane i po paru tygodniach nieprzespanych nocy, wykiełkowało. Zmodyfikowałam plan (zwłaszcza budżet) i dorzuciłam do niego ósmy kraj. Postanowiłam oszczędzać jeszcze bardziej i zafundować sobie jeszcze dłuższy oraz obfitujący w jeszcze większą ilość atrakcji wyjazd.
I wtedy okazało się, że jest już za późno, bo miejsce w samochodzie zostało zarezerwowane. Poczułam rozczarowanie i złość na siebie, że tak długo zwlekałam z decyzją.
Niezbadane są jednak wyroki boskie i niezbadana bywa dobroć ludzka. Za parę dni Magda poinformowała mnie, że mogę jechać, bo przecież zmieścimy się w aucie w piątkę. Hura!!!!!! :)
——————
Ekipa
Z Magdą znamy się od lat i nie raz wcześniej razem podróżowałyśmy, natomiast reszta towarzystwa była dla mnie wielką niewiadomą. Nie ukrywam, że mimo ogromnej wdzięczności za przyjęcie mnie do swojego grona, podchodziłam do nich z pewną taką nieśmiałością. Zupełnie niepotrzebnie, bo od pierwszego spotkania na lotnisku w Londynie, wiedziałam, że będzie dobrze. A dalsze dni pokazały, że dobrze to za mało powiedziane. Było mega zajebiście!!! I tutaj pozwolę sobie na odrobinę prywaty: Kiwi, uwielbiam Was!!! Dziękuję za absolutnie fantastyczny wyjazd. Jesteście cudowni!
Oto najlepsza na świecie Drużyna Pierścienia. Na pierwszym planie zwisa Gosia, a po drugiej stronie pączka widać Kubę, Magdę i Ulę.
——————
Transport
Wiecie już, że poruszaliśmy się samochodem. Dodam tylko, że jest to jedyna opcja na zwiedzanie Nowej Zelandii. Wiele pięknych miejsc znajduje się na totalnych zadupiach i transportem publicznym tam raczej nie dojedziecie.
Jakbyście tak jak my, planowali wyjazd w piątkę, to samochód wielkości hyundaia tuscon daje radę. Spokojnie pomieściliśmy się razem z naszymi bagażami i było nam całkiem wygodnie.
Skoro już jestem przy transporcie, to nie mogłabym nie pochwalić Kuby, który był naszym kierowcą i znakomicie spisał się w tej roli. Przez ponad trzy tygodnie woził nas po Wyspie Północnej i Południowej, pilnował trasy, czasu oraz zatrzymywał się, jak tylko którejś z nas zachciało się zrobić zdjęcie. Dzielnie wspierała go przy tym żona Ula, dzięki czemu ja, Magda i Gosia mogłyśmy totalnie wyluzowane siedzieć sobie na tylnym siedzeniu i raczyć się znakomitym, nowozelandzkim winem. Kuba, wielki szacun za bezpieczne dowiezienie nas do celu końcowego, za ciągłą trzeźwość umysłu w tym nie zawsze trzeźwym gronie, za cierpliwość i wyrozumiałość.
——————
Noclegi
Spora część turystów, chcąc obniżyć koszty, decyduje się na spanie w namiotach albo w aucie. My nocowaliśmy w bardziej komfortowych warunkach. W hotelach, motelach, w tzw. holiday parkach, chatkach turystycznych itd. Ceny wahały się od 150 dolarów do 250 za noc. Niemało, ale biorąc pod uwagę, że koszty dzieliliśmy na pięć, dało się przeżyć. Raz mieliśmy do dyspozycji wspólną przestrzeń o powierzchni przedziału sypialnego w pociągu relacji Katowice-Władysławowo, innym razem dom z czterema sypialniami. W większości miejsc było bardzo przyzwoicie, a w niektórych wręcz super. Tylko w trzech przypadkach można się było do czegoś przyczepić (nie licząc metody ścielenia łóżek – patrz niżej). Na wyposażeniu zawsze mieliśmy suszarkę, mleko w lodówce, a raz nawet trafiła się Biblia :)
Jest jedna rzecz, która strasznie mnie denerwowała. Gosię zresztą też. W Kiwilandii w bardzo specyficzny sposób ścielą łóżka – na kanapkę. Nie uświadczycie tam kołdry ubranej w poszwę. Kołdra, tudzież koc, zawsze znajduje się między dwoma prześcieradłami. Jeśli leżysz bez ruchu jak trup, to nie ma problemu. Ale jak tylko próbujesz zmienić pozycję, to cała ta kanapka się rozpierdala, wskutek czego nieuprany koc ląduje na przykład na twojej gębie. Co za bezsens! Kto to kurwa wymyślił???!!!
Zdjęcia nowozelandzkiej sypialni nie zrobiłam, w związku z czym jako substytut wstawiam równie ciekawą fotę salonu z sofą i stolikiem pokrytymi suszącym się praniem (przegrzaliśmy suszarkę, więc musieliśmy sobie poradzić inaczej).
——————
Jedzenie
Nowa Zelandia to nie jest kraj kulinarnych uniesień (zwłaszcza, że piszę te słowa przebywając w Tajlandii). Jasne, w większych miastach z pewnością można znaleźć dobre restauracje, ale chodzi mi o to, na co jest się skazanym po drodze. Najpopularniejsze dania to fish&chips, burgery i steki. Ryba i burgery po około 20-25 dolców, steki od 35. Raz gorsze, raz lepsze, ale raczej bez szału.
Dlatego chyba najlepszym i najbardziej ekonomicznym rozwiązaniem jest przygotowywanie posiłków samodzielnie. Problem w tym, że dla mnie wakacje, na których muszę robić zakupy spożywcze i gotować, to nie są prawdziwe wakacje. Nie po to jadę na drugi koniec świata, żeby zawracać sobie głowę listami składników, obieraniem, krojeniem i smażeniem.
Na szczęście była z nami Magda, która w kilka chwil potrafiła wyczarować przepyszne, zdrowe dania za parę dolarów. Magduś, wielkie dzięki! Tak dobrze i tak zdrowo nie jadłam od kiedy wyjechałam z Polski.
——————
Zwiedzanie
Pierwotnie ten post miał być tylko krótką zajawką z NZ, ale stwierdziłam, że zmieści się tutaj coś jeszcze. Dlatego dodaję fotorelację z naszego pierwszego dnia w trasie, podczas którego odwiedziliśmy Półwysep Coromandel.
Nocowaliśmy w Hahei, skąd mieliśmy bardzo blisko do Cathedral Cove (nie mylić z Cathedral Cave na Wyspie Południowej) i Hot Water Beach.
Z centrum Hahei do szlaku na Cathedral Cove prowadzi pnąca się pod górę droga zakończona parkingiem. Mogą się na nim zatrzymywać tylko uprzywilejowane pojazdy, a cała reszta kierowana jest na parkingi w miasteczku. Zostawiając samochód na którymś z nich, trzeba zaliczyć dodatkowy spacerek. Dlatego przedsiębiorczy mieszkańcy domów usytuowanych niedaleko szlaku, postanowili wyjść na przeciw leniwym turystom, oferując miejsca postojowe na swoich posesjach za 10 dolarów. Skorzystaliśmy.
Cathedral Cove to urokliwe miejsce, przez co też bardzo oblegane. Każdy chce zobaczyć piękną plażę, skalny łuk i skalne formacje wyłaniające się z morza: Smiling Sphinx Rock i słynną Te Hoho Rock (która z każdej strony wygląda inaczej, a z jednej przypomina mi pięć razy szczuplejszą wersję Thanosa z ostatniej części Avengersów).
——————
Oto powód, dla którego zapłaciliśmy 10 dolców, żeby uniknąć niepotrzebnego wspinania się z dużym obciążeniem :)
——————
——————
Nie napalałam się jakoś strasznie na Hot Water Beach, a wyszło na to, że bardziej mi się podobała niż Cathedral Cove. Być może to zasługa pięknego, późnopopołudniowego światła, a być może unikalności samego miejsca. Nigdy wcześniej nie byłam na plaży, na której występują zjawiska geotermalne.
Każdy odwiedzający Hot Water Beach przynosi ze sobą łopatę. Łopata służy do wykopania w piasku dziury, gdzie potem moczy się dupę w gorącej wodzie, aż do pojawienia się lekkich poparzeń. My też mieliśmy łopatę (bo była na wyposażeniu naszej kwatery w Hahei), ale nie było potrzeby, żeby z niej korzystać. Moje sprytne Kiwi zajęły bardzo przestronny i wygodny dołek, wydrążony wcześniej przez kogoś innego.
——————
Ta rodzinka dostarczyła nam najwięcej radości. Mamuśka przegoniła synalka po całej plaży w poszukiwaniu najlepszej i najcieplejszej dziury.
——————
——————
Więcej zdjęć z Nowej Zelandii już niebawem, choć wcześniej chyba będzie Indonezja.
Cześć Magda,
ta Kiwilandia to rzeczywiście zajebista oferta, niedość że taniocha, to jeszcze cię wożą i ci ugotują.
Nic tylko jechać ? Plaże wprawdzie bez palm ale za to z ogrzewaniem. Bardzo jestem ciekaw jak się to rozwinie.
Z tym wożeniem i gotowaniem to faktycznie miałam wypas ?
Ten chłopczyk ze skrzynką burbonu jest zajebisty, nie znając ciebie, można by pomyśleć że ustawiany.