Ostrzegano mnie przed Bali:
1) że mega turystyczne;
2) że drogie;
2) że jedzenie nie tak dobre jak w Malezji i Tajlandii;
3) że nic tam tak naprawdę porywającego nie ma;
Serio?
Postanowiłam to sprawdzić.
——————
Ad 1) No więc faktycznie, nie da się ukryć, że Bali jest turystyczne. Najpopularniejsze miejsca są oblegane, a wycieczki Azjatów wszelkiej maści ustawiają się w kolejkach do najbardziej instagramowych punktów zdjęciowych.
Wystarczy jednak zboczyć z utartych szlaków, a oczom ukazuje się zupełnie inna twarz wyspy.
——————
Ad 2) W porównaniu z Jawą Bali jest drogie. Przyjeżdżając tam z zachodu kraju, na pewno można to odczuć. Ale ja akurat przyleciałam tam prosto z Nowej Zelandii, więc balijskie ceny mnie z nóg nie zwaliły, a wręcz przeciwnie, były ulgą dla mojego portfela.
Dwuosobowy pokój z łazienką i klimą za 40 zł? Półtoragodzinny masaż całego ciała z peelingiem za 38? Biorę i nie marudzę!
——————
Ad 3) Z kuchnią indonezyjską wcale nie jest tak źle. Owszem, nie dorównuje może malezyjskiej czy tajskiej, ale tutaj również można pysznie się obeżreć (jeśli się dobrze trafi)
Przykładowo, tak wygląda dobre jedzenie:
Mięciutkie kalmary z grilla z sałatką i pastą z chili.
Soto ayam, czyli rosołek na bazie kurczaka. Tutaj w wypasionej, cudownie aromatycznej wersji.
Rendang, czyli długo gotowane mięso (tu wołowina) z przyprawami.
Grillowany stek z tuńczyka (OK, troszkę przepieczony, ale i tak zjadłam ze smakiem. No i ten sos!)
Tak średnie:
Tempeh (kawałki pozlepianej, sfermentowanej soi) z warzywami i pikantnym sosem.
A tak niedobre:
Gado gado – sałatka z blanszowanych warzyw, kiełków, jajek na twardo, tofu i tempeh, polanych sosem z orzeszków ziemnych.
Nasi campur – ryż z różnego rodzaju dodatkami mięsnymi i warzywnymi.
Dania na trzech ostatnich zdjęciach to indonezyjskie klasyki i same w sobie wcale nie są złe. Jadłam je też w wersjach smacznych, jednak tak jak u nas w niektórych przybytkach potrafią spierdolić nawet schabowego, tak w Indonezji potrafią spierdolić gado gado i nasi campur.
——————
Ad 4)
Jeśli cały czas na Bali spędziłabym w Kucie, Sanur czy też Ubud, to pewnie też nie rozpływałabym się w zachwytach. Ale ja akurat Kutę postanowiłam pominąć zupełnie, do Sanur zajrzałam tylko, żeby popłynąć stamtąd na Penidę i Lembongan, a Ubud posłużyło mi jako baza wypadowa do zwiedzania interioru.
Ubud to takie miejsce, do którego ściągają osoby zainteresowane rozwojem duchowym, medytacją i jogą. Jako że mój poziom rozwoju duchowego jest nader niski i w dodatku nie odczuwam potrzeby, żeby coś z tym zrobić, to po wycieczkach za miasto, zamiast na medytację wolałam udawać się na piwo. Swoją drogą, piwo to chyba najdroższy z napojów dostępnych w Indonezji, ale jak dobrze poszukać, to można się go napić nie bankrutując.
W mieście dla uduchowionych ludzi nie może zabraknąć lokali, w których wszystko jest eko-sreko, natural&organic. Właśnie w jednej z takich knajp, moja przyjaciółka dostała do kawy mleko w proszku o smaku budyniowym :)
Ogólnie Ubud nie powala. Fakt, że zrobiłam tam nie więcej niż 10 zdjęć o czymś świadczy. Najgorzej jest na ulicy, przy której znajduje się pałac. Cały czas ktoś do ciebie zagaduje i próbuje ci coś sprzedać, w tym tandetne pamiątki i nadgniłe owoce po nieprzyzwoicie wręcz zawyżonej cenie.
Za to jak tylko się wyjedzie z miasta, to robi się dużo ciekawiej i przyjemniej, a jak ktoś cię po drodze pozdrawia, to nie robi tego po to, żeby ci coś przy okazji wcisnąć.
Nie jestem na tyle alternatywna, żeby wozić się po samych wsiach i omijać wszelkie przewodnikowe atrakcje. Będąc na Bali, odwiedziłam kilka z najważniejszych świątyń i w dwóch przypadkach było to ciekawe doświadczenie.
Religią dominującą na Bali jest specyficzna odmiana hinduizmu, który przemieszał się tam z elementami buddyzmu oraz wierzeń lokalnych. Mieszkańcy Bali są niezwykle bogobojni i przesądni, co przejawia się choćby w codziennym składaniu darów bogom, duchom i demonom. Na ofiary na liściach palmowych, zwane canang sari, można się natknąć dosłownie wszędzie: przed wejściem do sklepu, do hotelu, do biura podróży, na samochodach, skuterach, łódkach… Mają one chronić od złych mocy i zapewniać szczęście.
A oto jak wyglądają balijskie świątynie.
Tirta Empul
Muszę przyznać, że wizyta w Tirta Empul była bardzo interesująca. Nie chodzi mi o samą architekturę, ale o to, co się tam dzieje. Codziennie setki pielgrzymów przybywają do świątyni, aby oczyścić ciało i duszę w świętej wodzie, co z mojego punktu widzenia jest fajnym spektaklem. Polecam.
Ulu Danu Beratan
Niby ładnie położona, bo na brzegu jeziora, z charakterystycznymi wieżyczkami pokrytymi strzechą, świątynia nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Być może dlatego, że dotarłam tam w porze, kiedy nie było jeszcze innych zwiedzających. Nikt się nie modlił, nie składał ofiar, było po prostu nudno. Podobały mi się za to współczesne, kiczowate dodatki, takie jak figury groźnych zwierząt i SpongeBob wskazujący wyjście :) Takie rzeczy zawsze wywołują u mnie rogal na gębie.
Taman Ayun
Kolejne piękne budowle, pięknie prezentujące się na pocztówkach, acz z bliska zupełnie nieporywające. W tej świątyni nie mieli nawet plastikowych potworów ani uśmiechniętych gąbek – nuda totalna!
Lempuyang
Tutaj nudno nie było. Wszystko dzięki turystom, którzy chcieli sobie zrobić focię w bramie z widokiem na Gunung Agung. Agung wprawdzie tego dnia nie był widoczny, ale jakoś nikogo to nie zniechęciło. Obserwowałam, jak ludzie po kolei ustawiali się do zdjęć, pozując przy tym z przejęciem. Zdjęcia robił „profesjonalny” pan fotograf. Od każdego brał telefon i przykładał do niego lusterko, tak aby na zdjęciu brama z modelem/modelką odbijała się niczym w tafli wody. Jednorazowo w pakiecie były trzy foty, przekładające się na trzy pozy. Fotograf krzyczał: Pose one! …. Next pose! …. Last pose! …. Finish! NEEEEXT! Ubawiłam się przednio :)
Na kompleks sakralny Lempuyang składa się kilka świątyń, ulokowanych na różnych poziomach. Dotarcie do najwyżej położonej, z której rozciągają się najładniejsze widoki, wymaga męczącej wspinaczki po schodach. Całe szczęście, że pogoda mi sprzyjała. Zachmurzenie było takie, że i tak niczego bym nie zobaczyła, więc z czystym sumieniem mogłam olać mozolne wdrapywanie się na górę. Ufff :)
Na Bali szczególnie spodobały mi się pola ryżowe. Te położone najbliżej Ubud mnie wprawdzie specjalnie nie urzekły, ale za to te dalsze już tak.
Tegallalang Rice Terraces są okropnie skomercjalizowane. Żeby je obejrzeć z bliska, trzeba kupić bilet, a schodzące do nich ścieżki prowadzą najpierw do restauracji, galerii lub sklepików z pamiątkami.
Okolica Tegallalang słynie z produkcji kawy luwak pozyskiwanej z kupy zwierzątka o tej samej nazwie. Luwaki (po polsku zwane łaskunami) wydalają częściowo przetrawione ziarna kawowca, z których robi się podobno najdroższą kawę świata. Kiedyś takie ziarna zbierano w lesie, dzisiaj trzyma się łaskuny albo na specjalnie zabezpieczonych terenach albo, co gorsze, zamknięte w klatkach. Widok uwięzionych stworzonek do przyjemnych nie należy, spójrzcie na te smutne oczy.
Jatiluwih
W przeciwieństwie do Tegalallang, tarasy ryżowe w Jatiluwih mnie oczarowały. Rozległe, malownicze i wciąż nieskażone masową turystyką. Spieszcie się je oglądać, póki to się nie zmieni.
Najmilszym wspomnieniem z Jatiluwih pozostaną dla mnie tamtejsi ludzie. Ja sobie spacerowałam po polach jak panisko i robiłam zdjęcia, a oni mimo że zapierdalali w pocie czoła, wyciągali do mnie ręce nie żeby mnie przegonić albo poprosić o pieniądze, ale tylko i wyłącznie, żeby z szerokim uśmiechem na twarzy pomachać mi na powitanie.
Podobnie piękne widoki oraz tak samo sympatycznych lokalsów można spotkać też w okolicach Sidemen. Tam to już w ogóle nie widziałam ani jednego turysty.
——————
Miejscowość na Bali, która wyjątkowo mi nie podeszła, to Tenganan, zamieszkała przez ludność Aga. Reklamuje się jako traditional village i słynie z wyrobu ikatu. Zajebiście drogiego w dodatku. W wiosce jak na indonezyjskie warunki jest dosyć czysto i porządnie, ale tak jakoś dziwnie drętwo i nienaturalnie, że ma się wrażenie, że to zagrywka pod turystów.
Biedne świnki. Niestety w Azji często ogląda się takie obrazki.
——————
To wszystko, co udało mi się zobaczyć na Bali. Co sądzicie? Rzeczywiście nie warto tam jechać? Ja uważam, że nie było tak źle.
Cześć Kuzynko,
co za miła niespodzianka, wpierw chciałbym ci gorąco podziękować, że poswięciłaś swój drogi urlopowy czas by się z nami podzielić twoimi wrażeniami. Wiesz, że wiernie czekamy. Cieszy mnie bardzo, że udało ci się odnaleźć nieco ciekawszą stronę Balinezji niż mnie i jak zwykle udało ci się zrobić lepsze zdjęcia niż moje. Najbardziej podoba mi się te z Tirta Empul w której oczywiście nie byłem. Super zdjęcia z rytualnych kąpieli. Świetny Post Magda, mnie jako fanowi egzotycznych plaż, brakuje tylko zdjęć z Penidy i Lembogan. Mam cichą nadzieję, że jeszcze się pojawią.
Serdeczne pozdrowienia, baw się dobrze.
Dziękuję Grzesiu. Obiecuję, że pojawi się tu coś o Nusa Lembobgan i Nusa Penida. Specjalnie dla ciebie :):):)
Piękne zdjęcia Magda.
Dziękuję Asia ? Miło mi, że tu zajrzalaś.
Ciekawe i zachwycające… jak zawsze… Magda… ;) Jak najwięcej ekscytujących doznań ;)))
Basik, wielkie dzięki! ?
Pewnie, że warto! Chociażby po to by mieć własne zdanie i doświadczenia. Bali cały czas takie samo a każdy je widzi inaczej. Piękne zdjęcia Magduniu, jak zawsze :-)
Szczerze mówiąc, to bałam się, że po Nowej Zelandii nic mi się już nie spodoba. Dlatego bardzo się starałam, by coś z tego Bali jednak wyciągnąć ?
Super zdjęcia! Bardzo mi się podobają ! a do tego świetna relacja! a
ale Ci się udało z tą parą w bramie! mbie tak nie wyszły?
Ja już się nie mogę doczekać, żeby zobaczyć Twoje foty. Obrabiałaś już coś?