Wyspa Malta jest nudna.
Podejrzewałam, że wrócę stamtąd z taką opinią, bo natknęłam się wcześniej na podobne, ale oczywiście i tak musiałam się przekonać sama. Jednak to, że Malta nie powaliła mnie na kolana, nie oznacza wcale, że nie jestem zadowolona z tego wyjazdu. Uważam, że to, czy gdzieś jest fajnie, czy wręcz przeciwnie, najlepiej sprawdzić osobiście. A poza tym:
– zawsze warto zobaczyć coś nowego
– blisko stamtąd na Gozo, gdzie jest dużo ładniej i przyjemniej
– podróżowałam w bardzo miłym towarzystwie (to był mój pierwszy wyjazd z Ewą i teraz już wiem, że w przyszłości mogę z nią pojechać nawet i na koniec świata)
– mimo wszystko jest tam parę miejsc godnych uwagi (choć nie jakiejś szczególnej)
TO, CO DAŁO RADĘ
Valletta i three cities (Birgu, Senglea, Cospicua)
Miasta charakteryzujące się typową maltańską architekturą czyli kamienicami z zabudowanymi mini balkonikami. Oprócz balkoników, miejscowe domy zwracają też uwagę ozdobnymi kołatkami i, czy to namalowanymi czy w postaci rzeźb, wizerunkami świętych i świętej rodziny. W życiu nie widziałam tylu Jezusków i Maryjek, co tam. Ich zagęszczenie na kilometr kwadratowy jest imponujące.
Rabat
W Rabacie zauroczyła mnie plątanina wąskich uliczek.
Mdina
Miasto otoczone murami obronnymi, wpisane na listę Unesco.
Nasza wizyta w Mdinie zbiegła się z organizowanym tam corocznie średniowiecznym festiwalem. Na ulicach i placach odbywały się różne pokazy z udziałem przedstawicieli wszystkich klas średniowiecznego społeczeństwa. Niektórzy z nich prezentowali się całkiem profesjonalnie, tzn. faktycznie jak z epoki. Inni trochę mniej. Moim zdaniem, stroje niektórych reprezentantów szlachty i bogatego mieszczaństwa były bardziej renesansowe niż średniowieczne, ale kto by się przejmował takimi szczegółami, skoro i tak główne obchody całej imprezy miały miejsce pod barokową katedrą.
Festiwalowy pokaz, który wywarł na mnie największe wrażenie to przejazd noszących ślady torturowania skazańców. Nieszczęśników eskortował trzaskający biczem i budzący grozę strażnik, ubrany w rajtuzy założone na bokserki.
Marsaxlokk
Mój numer jeden. Kolorowe łódeczki z oczami oraz niedzielny targ rybny, na którym wprawdzie jest tylko kilka stoisk z rybami i owocami morza (a cała reszta to chińskie badziewie), ale i tak spoko. Ja po prostu lubię targi.
Sliema i San Julian
Nowoczesne oblicze Malty, z hotelami i nadmorską promenadą. Większość osób wiesza na nim psy, a ja uważam że jest tam całkiem sympatycznie.
TO, CO RADY NIE DAŁO
Totalnie nie zrobiły na mnie wrażenia:
Klify Dingli – jakieś takie mało spektakularne.
Hagar Qim – pozostałości megalitycznej świątyni w postaci kupy kamieni, absolutnie niewarte 10 euro za wstęp.
Gnejna i Tuffieha – turkusowe zatoczki otoczone skałkami. Niby ładne, ale widoki psują wielkie hotele i tłumy wczasowiczów.
Blue Grotto – może gdybyśmy wybrały się tam łódką i wpłynęły do groty, to podobałoby mi się bardziej. Ale że akurat tego dnia, wszystkie wycieczki zostały odwołane z uwagi na szalejący wiatr, to musiałyśmy się zadowolić widokiem z góry.
GOZO
W kraju o nazwie Malta, ładniejsza od wyspy Malty jest wyspa Gozo. Choć dużo mniejsza, to o wiele mniej zatłoczona i to właśnie tam w końcu poczułam przestrzeń.
San Blas
Zatoka z piękną plażą z intensywnie pomarańczowym piaskiem i skałami. Podobna do niedalekiej Ramli, ale mniejsza i z trudniejszym dostępem (trzeba przejść pieszo kilkaset metrów bardzo stromą dróżką), przez co nie tak popularna i mniej oblegana.
Dojazd do San Blas z Mgarr zajął nam jakieś 25 minut. Niestety powrót nie przebiegł już tak sprawnie i wyszło na to, że na odwiedzenie jednego miejsca zeszło nam pół dnia.
Dalsze poznawanie Gozo odbyło się taksówką. Dzięki temu zdążyłyśmy przed zmrokiem zaliczyć jeszcze miasteczko Marsalforn oraz znajdujące się nieopodal saliny, Wied Il-Ghasri (wąską zatoczkę, wbijająca się w ląd niczym fiord) oraz zachodnie wybrzeże z Fungus Rock i Azure Window.
Jeszcze przed przylotem na Maltę, zastanawiałam się, czy słynne Azure Window rzeczywiście prezentuje się tak spektakularnie jak na zdjęciach i czy zrobi na mnie odpowiednie wrażenie. Nie zawiodłam się, zrobiło. W końcu mogłam z siebie wyrzucić WOW.
Przy okazji drugiej wycieczki na Gozo zahaczyłyśmy po drodze o wysepkę Comino, którą można obejść w godzinę (bardzo miły spacer), a potem wykąpać się w jaskrawoniebieskich wodach znajdującej się u jej wybrzeży Błękitnej Laguny (choć my się nie kąpałyśmy, bo temperatura wody w kwietniu była dla nas nieco za niska).
Po Comino, pojechałayśmy do Mgarr ix-Xini – plaży w zatoce o podobno, jak wyczytałyśmy, wyjątkowej urodzie, którą zachwyciła się sama Angelina Jolie. I to do tego stopnia, że postanowiła tam nakręcić film.
Mnie to miejsce nie oczarowało. Nie mówię, że jest brzydko, ale żeby od razu się zachwycać? Bez przesady. Cóż, widać mam poprzewracane w dupie bardziej niż Angelina. Jak dla mnie warto tam skoczyć głównie ze względu na ulokowaną tuż nad wodą bardzo fajną knajpę z rybami i owocami morza.
Ciekawszy od wspomnianej wyżej plaży wydał mi się Xatt-l’Ahmar – kawałek wybrzeża parę kilometrów na zachód od portu Mgarr, z piaskowcowymi skałami i panwiami solnymi.
INFORMACJE PRAKTYCZNE
Jedzenie
Spotkałam się z opiniami, że na Malcie jest beznadziejne jedzenie. W rzeczywistości nie jest wcale tak źle. Owszem, na beznadziejne też trafiłam, ale na bardzo smaczne również.
Przed wyjazdem zrobiłam research i sporządziłam sobie listę dań, których chciałabym spróbować oraz listę knajp, w których zamierzałam je zamówić. Niestety jak zwykle niewiele mi z tego wyszło. Przeważnie tak mam na wyjazdach, że trasa zwiedzania jakoś nie chce mi się pokryć z trasą atrakcji kulinarnych. Nie pomaga również fakt, że najbardziej głodna jestem pomiędzy godziną 15 a 17, czyli wtedy, kiedy większość restauracji jest zamknięta.
Stanęło na tym, że z lokali znajdujących się na mojej liście udało mi się odwiedzić dwa, reszta to skutek doraźnego zaglądania w google i do przewodnika. Zacznę od tych, które nie zrobiły na mnie najlepszego wrażenia.
Zdecydowanie nie polecam poniższych miejsc:
Angelica, Valletta
Knajpa miła dla oka i jedzenie też się w sumie bardzo ładnie wizualnie prezentuje, ale to by było na tyle. Kalmary nadziewane rybą (absolutely divine wg opisu w menu) były niesmaczne i tak twarde, że ciężko je było przekroić, nie mówiąc już o pogryzieniu.
Gululu, San Julian
Dno. Sałatka zrobiona z ośmiornicy z puszki, z niedobrymi, najtańszymi marketowymi pomidorami i oliwkami. Pulpeciki rybne miały być w sosie z anchois i kaparami. Nie stwierdziłam nawet śladowych ich ilości, a gdy spytałam o to kelnera, po prostu mnie olał.
Restauracje, które mogę polecić to:
Ir Rizzu, Marsaxlokk
Świeże owoce morza, pyszny strzępiel i pyszna pasta z fasoli na przystawkę. Tylko zupa rybna aljotta średnio mi podeszła.
Ocean Basket, Qawra
Będąc w RPA regularnie obżerałam się w tej sieciówce. Jak odkryłam, że na Malcie też mają restaurację, nie mogłam do niej nie zajrzeć. Bardzo dobre owoce morza w bardzo dobrej cenie.
Ta’ Rikardu – Victoria, Gozo
Znajdujący się tuż koło katedry sympatyczny lokal, gdzie można spróbować maltańskich serów, oliwek, pomidorów i kaparów w najlepszym wydaniu. A do tego doskonałe wino po 2 € za kieliszek. Ja się jeszcze skusiłam na penne z kawałkami mięsa królika (bo koniecznie chciałam spróbować czegoś z królika) i byłam mile zaskoczona. Gęsty sos z liściem laurowym, marynowaną cytryną i groszkiem okazał się przepyszny.
Knajpka przy plaży Mgarr ix-Xini, Gozo
Miłe i bezpretensjonalne miejsce z widokiem na morze. Zjadłam tam fantastyczną rybę.
Będąc w temacie jedzenia, nie mogłabym nie napisać o najpopularniejszej maltańskiej przekąsce – pastizzi. To takie paszteciki z ciasta francuskiego z nadzieniem z ricotty albo groszku. Kosztują od 0,30 € do 0,50 € i są bardzo sycące, więc jak ktoś planuje niskobudżetowy wyjazd na Maltę, to jest to idealne rozwiązanie. Pastizzi najlepiej kupować w miejscach, w których przesiadują starsi panowie. Im więcej dziadków dookoła, tym lepsze pastizzi. Naprawdę!
Nie mogę też nie wspomnieć o maltańskim chlebie, który pokochałam od pierwszego ugryzienia. Cudowny, z przypieczoną, chrupiąca skórką. Nie wiem, może gdybym dalej mieszkała w Polsce, to nie zrobiłby na mnie aż takiego wrażenia. Jednak jak się żyje w Anglii, gdzie większość pieczywa to gumowaty syf, zaczyna się doceniać takie rzeczy.
Smakowały mi również miejscowe odpowiedniki bruschetty, z dodatkiem oliwek i kaparów.
Noclegi
Nocowałam w Park Hotel Sliema. Plusy: duży, wygodny pokój; regularnie uzupełniany zestaw mini kosmetyków w łazience; bardzo blisko na przystanek autobusowy i do supermarketu. Minusy: brak wi-fi w pokoju (chyba że za dodatkową opłatą), a bezpłatny internet dostępy w holu działa beznadziejnie albo wcale.
Hotel zarezerwowałam przez Trivago, gdzie cena była aż o 300 zł niższa niż na Booking.com.
Transport
Wykupiłam tygodniową Tallinja Card za 21 €, ważną w autobusach na całej Malcie i Gozo. Uważam jednak, że najlepszą opcją jest wypożyczenie auta, bo na niektórych trasach, pomimo małych odległości, transport komunikacją publiczną zajmuje bardzo dużo czasu. Dotyczy to zwłaszcza Gozo. Myślę, że poruszając się samochodem, wszystko to co zwiedziłyśmy w tydzień, można by machnąć w 3 dni (a zaoszczędzony urlop przeznaczyć na kolejny wyjazd).
Przeprawa promem z Malty (Cirkewwa) na Gozo (Mgarr) zajmuje ok. 25 minut. Połączenia są częste – w ciągu dnia co 45 minut. Koszt biletu to 4,65 € za osobę niezmotoryzowaną lub 12,80 € za samochód z kierowcą. Płaci się w drodze powrotnej.
Bardzo apetycznie jawi się ta Malta,
może jest grzechu huu warta…..cieszę się,
że ponownie mogę sledzić Twoje wpisy…
Bardzo mi miło, że śledzisz moje wpisy. Obiecuję, że w tym miesiącu będą jeszcze co najmniej dwa.
Rzeźba jest tak oszałamiająca, że z pewnością stworzymy sobie replikę która stanie przy wyimaginowanym kominku ;-)))
Widzę, że nie tylko na mnie owo dzieło sztuki wywarło tak wielkie wrażenie :):):)
Malta może bez wow (nie wiem, bo nie byłam:/), ale za to zdjęcia są WOW!
Dzięki wielkie :) Szkoda tylko, że wyświetlają się w tak chujowej jakości. Mam nadzieję, że mój opiekun bloga w końcu rozwiąże ten problem.
czyli mieliśmy nosa że zawróciliśmy spod Hagar Qim! ogolnie podpisuję się pod wszystkim, niech bedzie ta piąteczka!
Zdecydowanie mieliście nosa. Mi do dziś głupio w stosunku do mojej towarzyszki podróży, bo to ja wymyśliłam, żeby zajrzeć do Hagar Qim :)
Madzia, Hagar Qim wybaczam ;), bo utwierdzenie się w przekonaniu, że to miejsce jest przereklamowane (no, chyba że kogoś z definicji kładą na kolana archeologiczne klimaty), a wycieczka tam zdecydowanie przeinwestowana, stanowi wartość samą w sobie, jeśli skupić się na tym, że ważna jest droga a nie cel :). A droga z Tobą była kapitalna :) No i podzielam pogląd, że ogólnie Malta dupy nie urywa i właściwie nie ma tam po co wracać, tym bardziej, że w tydzień wyeksplorowałyśmy wszystkie najciekawsze miejsca :)
PS 1. W związku z powyższym polecam się na podróż na koniec świata.
PS 2. Jeszcze raz usłyszę słowo samokrytyki pod adresem Twoich zdjęć, to nie ręczę za siebie!!!
PS 3. Poproszę o foty z Gozo i Comino :)
Foty z Gozo i Comino czekają w kolejce :) Najpierw będzie średniowieczna Mdina.
Mnie zawsze ciekawiła Malta i ogólnie takie małe państewka. Dzięki, że mogłem się tam na chwilę przenieść. Nawet funkcjonuje tam suwerenny Zakon Maltański i też ma swoje posiadłosci. Mnie zdjęcia osobiście ujęły.
Dzięki, ale niestety nie wrzuciłam fot, na których widnieje fort będący w części posiadłością zakonu.