Znacie kogoś, kto był na Filipinach i nie widział nawet skrawka morza?
To ja.
I nie był to wynik żadnych niespodziewanych okoliczności (np. tsunami), które uniemożliwiły mi wizytę na wybrzeżu. Po prostu tak to sobie wymyśliłam: same góry, zero morza.
——————————
Na Filipiny poleciałam w listopadzie 2017. Już dawno powinnam była zrelacjonować tę podróż, ale za każdym razem jak spoglądałam na przywiezione zdjęcia, to mi się odechciewało. Nie podobają mi się, nie lubię ich. A najbardziej nie lubię tych z Sagady, która była moim nie do końca planowanym pierwszym przystankiem na trasie.
Filipińskie początki były raczej słabe, zwłaszcza widokowo, ale czynnik ludzki mi to zrekompensował z nawiązką. Stąd i tytuł tego posta. Było gorzko, bo atrakcje Sagady mnie z nóg nie zwaliły, a dodatkowo spotkała mnie tam jedyna niemiła przygoda podczas całego wyjazdu. Za to było słodko dzięki spotkanym po drodze fantastycznym ludziom.
Ogólnie moja samotna podróż po Filipinach była super i do dzisiaj wspominam ją z rozrzewnieniem i łezką w oku. Choć właściwie, to nie powinnam jej nazywać samotną, bo samotna nie czułam się ani przez chwilę.
——————————
Przyleciałam oczywiście do Manili, ale potraktowałam ją tranzytowo. Przekimałam się tylko po podróży (a po dwóch tygodniach jeszcze raz przed podróżą powrotną) i ruszyłam dalej. Odpuściłam sobie stolicę Filipin z dwóch powodów. Raz, że nie miałam wtedy ochoty na pobyt w wielkim mieście, a dwa, że uważana jest za średnio bezpieczną. W okolicy dworca, z którego odjeżdżał mój nocny autobus do Baguio, wszyscy lokalsi nosili plecaki z przodu. Przypadek? Nie sądzę. Dlatego też na ulicy za bardzo nie chciałam wyciągać aparatu, a jedyne zdjęcia zrobiłam z okna i tarasu hotelu (jednego w Quezon City, a drugiego w Makati).
——————————
Podróż do Baguio zleciała mi całkiem szybko. Połowę przespałam, a połowę przegadałam z siedzącym obok mnie fanem Gry o tron, z którym przez ponad 3 godziny snuliśmy teorie na temat dalszych losów Jona Snowa, Daenerys i całej reszty (żadna się nie sprawdziła).
W Baguio wylądowałam przed świtem i półtorej godziny przesiedziałam na dworcu, czekając aż zrobi się jasno. Potem pojechałam na Slaughterhouse Terminal (urocza nazwa), skąd o 7.00 miałam mieć busa do Kabayan.
Ale busa nie było.
Zaczęłam pytać ludzi, co jest grane. I każdy mówił mi co innego: że będzie o 8.00; że będzie o 10.00; że był o 6.00; że pojedzie po południu; że teraz jeździ z terminala Dangwa… Zgłupiałam zupełnie. Poczekałam jeszcze trochę, a potem poszłam obczaić ten drugi dworzec.
A na dworcu Dangwa to samo. Znowu same sprzeczne informacje i znowu nie wiadomo, co robić.
I nagle zobaczyłam autobus do Bontoc. Nie namyślając się długo, kupiłam bilet, wskoczyłam do środka i pojechałam zupełnie gdzie indziej. Konkretnie do Sagady, leżącej 40 minut jeepneyem od Bontoc.
Ta podróż upłynęła mi równie miło co z Manili, bo poznałam wesołych kolesi, którzy bardzo mnie namawiali, żebym pojechała z nimi do Buscalan. Wioska wprawdzie wpisywała się w mój plan, ale nie miałam siły tłuc się znowu godzinami kolejnym autobusem. Po długiej podróży marzyłam tylko o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się w pokoju z łazienką.
Przed wyjazdem na Filipiny sporo czytałam o Sagadzie. Autorzy blogów podróżniczych ją chwalili i polecali. Jednak te opinie zupełnie mi nie grały ze zdjęciami. Nie widziałam ani jednej foty zachęcającej do wizyty i dlatego wahałam się, czy w ogóle brać Sagadę pod uwagę przy tworzeniu trasy.
No ale wyszło jak wyszło i miałam okazję osobiście się przekonać, jaka jest naprawdę.
Teraz mogę sobie zrobić po niej pojazd.
——————————
TURYSTYCZNE MIASTECZKO I PRZEWODNICY
Sagada nie zachwyca. W samym centrum nie ma niczego ciekawego, a mimo to walą tam turyści z całego świata. Widziałam wycieczki chińskie, czeskie, polskie… Przez to, że jest to tak popularne miejsce, przy wjeździe znajduje się tourist office. Każdy turysta musi się tam udać, żeby uiścić registration and enviromental fee (50 PHP, potwierdzenie trzeba nosić przy sobie) oraz wynająć przewodnika. Nie ma w okolicy atrakcji, do której można pójść samodzielnie, nawet jeśli szlak jest łatwy w nawigacji i nawet debil by się na nim nie zgubił. Obowiązuje zasada no guide – no tour i miejscowi bardzo pilnują, żeby nikt im się nie wymknął. Co tu dużo gadać, jest to bardzo irytujące. Choć z drugiej strony, w kraju, w którym sytuacja ekonomiczna dużej części społeczeństwa, mówiąc delikatnie, pozostawia wiele do życzenia, nie ma się co dziwić, że mieszkańcy starają się wycisnąć z turystyki ile się da. W przeciwieństwie jednak do np. takiej Indonezji, nie kroją zagranicznych odwiedzających 10 razy więcej niż swoich obywateli. Opłata jest jedna dla wszystkich.
Ocena 3/10.
——————————
CMENTARZ
Pewnie zastanawiacie się, po co ludzie jeżdżą do Sagady, skoro sama w sobie jest tak mało urokliwa. Otóż jeżdżą tam głównie z uwagi na pewien cmentarz. I nie, nie chodzi o ten na dwóch poniższych zdjęciach. Przechodzi się przez niego tylko po drodze.
Chodzi o ten:
Sagada słynie z nietypowego sposobu pochówku, czyli z trumien mocowanych na skalnych zboczach. Jest to wielowiekowa tradycja ludu Igorot, w dzisiejszych czasach prawie już nie kultywowana (imiesłów w funkcji czasownikowej piszemy rozdzielnie, prawda?). Istnieje kilka teorii dotyczących jej powstania, według których zmarłych zaczęto chować tak wysoko:
-żeby mieli bliżej do duchów przodków
-żeby ciało się wolniej rozkładało
-żeby zwierzęta nie wygrzebały z ziemi szczątków
-żeby utrudnić wrogom dostęp, by ci nie ukradli im głów (kolekcjonowanie głów członków wrogich plemion też swego czasu było ochoczo praktykowaną tradycją)
Trumny z Sagady są małe i wyglądają, jakby spoczywały w nich dzieci, ale dzieci w nich nie ma. Ich wielkość dostosowana jest do ciała ułożonego w pozycji embrionalnej, ponieważ wśród Igorotów panowało przekonanie, że człowiek powinien odejść w taki sam sposób, w jaki przyszedł na świat. By umieścić ciało w trumnie w rzeczonej pozycji, konieczne było połamanie kości. Brrr!
Wycieczka do trumien nie kosztuje dużo i jest króka. A sama „ekspozycja” ….. cóż…. Temat jest niewątpliwie interesujący, ale jechać specjalnie do Sagady, żeby rzucić okiem na te parę trumienek? Chyba nie warto.
Ocena: 4/10
Echo Valley Hanging Coffins
Przewodnik: 300 PHP (max 10 osób)
Wstęp: 10 PHP
Czas: 20-30 minut w jedną stronę
——————————
JASKINIE
Sagada to super miejscówka dla wielbicieli jaskiń. Szkoda, że ja do nich nie należę.
Mimo to, dałam się namówić na wizytę w jednej z nich. A tak naprawdę to w dwóch, tylko jeszcze nie byłam tego świadoma. Pomyślałam sobie, że skoro już tu jestem, mogę ewentualnie zajrzeć do jaskini i rzucić okiem na kolejne trumny (chowanie zmarłych w jaskiniach to kolejny popularny sposób). A co mi szkodzi? Bardziej już się chyba nie znudzę.
W ten sposób wkopałam się w coś, czego się zupełnie nie spodziewałam. Od tamtej pory czytam bardzo dokładnie opisy wszystkich wycieczek.
Wtedy nie przeczytałam i wylądowałam w ciemnej dupie. Bo w Sagadzie jaskinie nie są oświetlone i nie jeździ się po nich kolejką.
Do jaskini poszłam z poznaną rano koleżanką i oczywiście z przewodnikiem. Pooglądaliśmy trumny, czaszki, kości, a potem przewodnik powiedział, że teraz zejdziemy niżej. Nie bardzo mi się to uśmiechało, ale ok, zgodziłam się, kawałek mogę pójść. Zsunęłam się po skale, a potem grzecznie podreptałam dalej, uważając by się nie zabić, bo wzrok dopiero zaczynał się przyzwyczajać do panujących w środku ciemności. I dopiero wtedy zaczęłam się robić podejrzliwa:
– So, why are we down here? It’s so dark that I can barely see. Can we go back?
– Back? No, it’s really hard to go back from this point. We have to use another exit.
– And how long is it gonna take to get there?
– 4 hours.
– What????!!!! Are you fucking kidding me????!!!
I tak oto zrobiłam podziemną trasę zwaną Cave Connection, łączącą z sobą jaskinie Lumiang i Sumaguing. Musiałam przeciskać się przez wąskie szczeliny (osoby z nadwagą i klaustrofobią nie mają tam szans), brodzić po pas w lodowatej wodzie, wspinać się na skały, ranić stopy na ostrych kamieniach i wdychać smród nietoperzego gówna. A wszystko po to, żeby w lichym świetle małej lampki ledwo co dojrzeć obsraną, podziemną „salę balową” i trochę stalaktytów i stalagmitów.
Wejście
Szczątki śmiałków, którzy nie poradzili sobie tak świetnie jak ja i nie udało im się wydostać ;)
Upragnione wyjście
A tak oto wyglądałam po całej tej zabawie:
Ocena: 4,5/10
Cave Connection
Przewodnik: 1000 PHP (za 2 osoby, +500 PHP za dodatkową)
Transport pod Lumiang Cave: 400 PHP. Zbędny, bo w mniej niż pół godziny dotrzecie tam na piechotę.
——————————
TREKKING
Z tą samą koleżanką, która wyciągnęła mnie do jaskiń, poszłam na niezwykle atrakcyjny widokowo trekking. Przynajmniej tak nam powiedziano. Wstałyśmy o 4.00, żeby zdążyć wdrapać się na górę, skąd miałyśmy podziwiać cudowną panoramę okolicznych wzgórz, spowitych promieniami wschodzącego słońca.
Ale słońca akurat nie było i zobaczyłyśmy głównie chmury.
Dalsza część trekkingu też mnie szczególnie nie podjarała i nie pomogła nawet blue soil.
Ocena: 4/10
Marlboro Hill, Grassy Land and Blue Soil Traverse
Przewodnik: 1600 PHP (max 5 osób)
Transport pod szlak: 1350 PHP
Czas: 4-5 godzin
——————————
JEDZENIE
Jedzenia też niestety nie mogę pochwalić. Próbowałam w kilku knajpach i nigdzie szału nie było. Najpierw zamówiłam pork with rice, a dostałam skwarki z surowym jajkiem.
Następnym razem upewniłam się, czy oby na pewno dostanę mięso, a nie co innego. Dostałam, ale takie bardziej dla psa, bo w misce przeważały kości.
Zniechęcona lokalną kuchnią, poszłam do knajpy koreańskiej i zamówiłam moją ukochaną zupę kimchi jjigae. I też się zawiodłam, bo w ogóle nie była ostra.
Tylko kurczak w Yoghurt House dawał radę, ale zachwytów i tak nie było.
A tutaj hot-dog w wersji filipińskiej, którego wzięłam na wynos (bo nic innego o siódmej rano nie było dostępne). Jak go odpakowałam, to trochę się zdziwiłam.
Ocena: 3/10
——————————
PSY
Do tych dwóch akurat nic nie mam.
Ale do tych, co mnie doprowadziły do stanu przedzawałowego, już tak.
Drugiego dnia wybrałam się na wczesnoporanny spacer z aparatem i w pewnym momencie wyskoczyło na mnie pięć psów z ociekającymi śliną pyskami. Szczekały i warczały. Ja się starałam odgrodzić od nich plecakiem i przegonić je za pomocą statywu, a one starały się mnie ugryźć. W głowie już miałam bolące rany, paskudne blizny i załatwianie transportu do najbliższego szpitala serwującego szczepionkę na wściekliznę. I gdyby nie paru lokalsów, którzy ruszyli mi na pomoc i którym udało się je odstraszyć, pewnie tak by się to skończyło.
Potem już nie chodziłam sama po Sagadzie. Jak widać na zwykłą przechadzkę po miasteczku też warto wynająć przewodnika. Najlepiej z maczetą albo z pistoletem.
Ocena: pies śpiący 10/10, pies srający 9/10, a wściekłe psy do Chin! (albo Buscalan)
——————————
PODSUMOWANIE
Nie zrobiłam fajnych fotek, nie pojadłam, zestresowałam się, zmokłam, namęczyłam się, wydałam kasę i nic fajnego nie widziałam. Czy w związku z tym czas spędzony w Sagadzie uznaję za stracony?
Nie.
Zdecydowało o tym towarzystwo. Miałam szczęście spotkać na swojej drodze samych fajnych ludzi. Przewodników, sprzedawców, kelnerki, przechodniów na ulicy, dziewczynę z pralni, która specjalnie dla mnie otworzyła 3 godziny wcześniej, żebym zdążyła odebrać rzeczy rano przed wyjazdem….. No i przede wszystkim Sandrę, Szwajcarkę z którą spędziłam prawie cały pobyt w Sagadzie. To z nią przeżyłam podziemną przygodę, to z nią byłam na trekkingu, z nią chodziłam do knajp i z nią mi się super rozmawiało i piło piwo.
W ostatni wieczór zgadałam się jeszcze z dwiema Maltankami, co zaowocowało wspólnym wypadem w region Kalinga. Ale o tym napiszę w kolejnym odcinku relacji z Filipin.
Ludzie: 10/10
——————————
Następnym razem zapraszam po raz trzeci na bajeczną Nową Zelandię. Będzie sztos!
???
A ja liczyłem na parę wysp i pięknych plaż, oraz wskazówek jak się tam dostać.
???
Jeżeli ja kiedykolwiek się tam wybiorę, to będę mógł napisać: „ oprócz lotniska i zajebistych plaż, niczego na Filipinach nie widziałem.
???
Nad morzem zamiast skwarek jest ryba.
???
Najbardziej podoba mi się ostatnie zdjęcie, ma w sobie bardzo pozytywny klimat.
No i w końcu mogę spojrzeć w ci w oczy.
?
No, nad morzem pewnie by mi bardziej smakowało.
Kiedyś zrobię posta o Fidżi i wtedy będzie mnóstwo plażowych zdjeć ?